Monday 28 May 2012

Cz.2 - szpital i pierwszy tydzień Zosi

Gdy po porodzie mąż pojechał już do domu a nas przewieźli do sali gdzie miałyśmy sobie odpoczywać wiedziałam, że własnie nasze życie zmieniło się na dobre. Zamiast spać i odpoczywać, pchana resztkami adrenaliny porobiłam Zosi pare zdjęć i filmików a reszte czasu wpatrywałam się w jej cudowną twarzyczkę.
W pokoju były jeszcze 3 inne kobiety z dziećmi, ale każda z nas miała oddzielną jakby swoją przestrzeń z łóżkiem, krzesłem, łóżeczkiem dla dziecka, stolikiem i szafką. Położne przychodziły co chwilę sprawdzać jak się mamy, Zosia została też przebadana przez lekarkę, a do mnie przyszła konsultantka od laktacji oraz pani od fizjoterapii (poradzić jak mam dbać o szwy i jak ćwiczyć w przyszłości). Z opieki w szpitalu muszę powiedzieć, że byliśmy bardzo zadowoleni. Już w dwie godz po porodzie miła pani zaoferowała mi tosta z herbatką (w stylu angielskim:D), dwie inne pani przyszły i mnie wymyły, gdy jeszcze miałam zbyt ciężkie nogi aby chodzić i zmieniły koszulę na czystą, ktoś inny wymienił szybciutko pościel i tak juz w pare godizn po czułam się znów jak człowiek. Położne były na każde wezwanie, miłe uśmiechnięte i bardzo pomocne. Wiadomo- każda świeżo upieczona matka, mając nagle dziecko przy sobie non stop wciąż nie wie co ma robić. Zostało nam pokazane jak przewijać Zosie, jak karmić (została mi przystawiona do piersi), jak trzymać i jak odczytywać jej znaki. Dla matek było pełne wyżywienie - sniadanie obiad kolacja, a dzieciaczki mogły w każdej chwili dostać mleko modyfikowane do karmienia wystarczyło tylko poprosić położną.  Jak tylko znieczulenie przestało działać, zostałam zachęcona aby troszkę pochodzić, wzięłam prysznic i jak się okazało szwy wcale nie bolały tak bardzo jak myślałam. Tylko nieco niewygodnie się chodziło ale juz w pare dni po zaczęłam zapominać, że w ogóle je mam.

Za to bój istnys stoczyłam z karmieniem Zosi i moją laktacją.
Zosia jak się okazało nie potrafi wystawić języczka do karmienia aby dobrze się przyssać, ma za krótkie wędzidełko pod języczkiem co będzie naprawione w tym tygodniu. Utrudniło nam to przystawianie małej do piersi. w końcu popołudniu zrobiła się naprawdę głodna i myśmy z męzem nieco spanikowali widząc jej płaczącą twarz. Poprosiliśmy tymczasowo o butlkę z m.mlekiem i przez pierwszy dzień tak karmiliśmy małą. Serce mi się krajało patrząć jaka jest głodna ale jednocześnie wiedziałam, że to nie jest mleko które chciałam jej dawać od samego początku. Jedna z przemiłych położnych przyszła i pomogła mi ściągnąć tzw. siare do strzykawki aby choć to podać małej w jej pierwszym dniu życia. Zostałam zachęcona do tego aby regularnie stymulować piersi pompką, i odciągać w domu choćby pare kropelek do strzykawki do czasu aż właściwe mleko nie zacznie wypływać. NIe było łatwo wcale. Zosia jakoś nie potrafiłą się za dobrze dossać do buteleczek jakie nam dano w szpitalu i karmienie trwało wieki, widziałam że wzrokiem i oczami szuka piersi. Na następny dzień po porodzie gdy dotarliśmy już do domku wylałam morze łez czując się jak beznadziejna matka, która nie potrafi nakarmić własnego dziecka. Wydawało mi się, że godziny spędzone na stymulacji piersi i te kropelki które udało mi się wychwycić są niewystarczające i że cały ten wysiłek nie przyniesie żadnych rezultatów. Miałam ogromne wsparcie u męża, i to mi dodawało otuchy. Aż w końcu w czwartym dniu nagle zaczęło wypływać właściwe mleczko!!!i nawet udało mi się pare mml ściągnąć do butelki dla małej, a potem już było z górki. Dzień po dostałam 'nawał mleczny' o którym wcześniej nic nie wiedziałąm - więc totalna panika. Myślałam, że mi piersi z bólu i gorąca rozsadzi, ale ratowałam się tak jak inne bloggerki liściami kapusty, zimnymi okładami, masażami i regularnym odciąganiem do butelki. NO i wyszło, teraz już odciągam bez bólu, używam kremu Lansinoh na popękane sutki, który bardzo polecam i prawie juz w 100% Zosia jest na moim mleku:) istna radość! Fakt, że co chwile jestem przywiązana do laktatora i śmiejemy się z mężem że wyglądam jak krowa dojna ale w porównaniu z dobrodziejstwem jakie Zosia dostaje z mleczkiem to się nie liczy.




Podsumowując pierwszy tydzień życia naszego dziecka:
Zosia należy raczej do dzieci spokojnych, płacze gdy już naprawdę ma powód, powoli zaczynamy rozpoznawać jej sygnały i uczyć się jej mowy. Spędziliśmy oboje niezliczoną ilość godzin googlując i youtubując wszelkie zagadnienia i pytania jakich nie byliśmy pewni: dlaczego tyle spi, czy nie za mało spi, ile powinna jesc, czy nie za mało je? dlaczego nie chce zasnąć, dlaczego robi tyle kupek, jaki kolor powinny mieć kupki? itd itd itd...... i dalej pewnie każdy dzień będzie włąsnie takie pytania przynosił. Mamy oczywiście wsparcie rodziny ale tylko na odległość. Przychodzi na szczęśćie w regularnych odstepach położna do domu i sprawdza jak sie ma mała i oczywiście odpowiada na wszelkie nasze pytania.
Zosia w tydzień nic nie schudła od porodu utrzymała tą samą wagę, miała pobraną krew z piętki i wyskoczyły jej jakieś dziwne czerwone plamki na ciele które wczoraj skonsultowaliśmy z lekarzem. Myślimy, że to może z gorąca bo choć leży w krótkich bodach tylko z odkrytymi nóżkami to jednak u nas w domu temperatura w ostatnich dniach dochodziłą do 30stopni. Upał sprawił też, że mała często się budzi i dużo chce jeść. Dziś już jej skórka wygląda o wiele ładniej a i pogoda ma zrobić się nieco chłodniejsza.
Mała śpi w koszyku mojżesza u nas w salonie cały czas, więc cały dzień mamy na nią oko. Zauważyliśmy, że po jedzonku uwielbia zasypiać na nas a gdy już jest tak mocno zaspana odkładamy ją do koszyka zeby mieć wolne rece na pare chwil. Strzela zabawne minki gdy śpi i jest absolutnie przesłodka:))))
W nocy pełnimy z mężem dyżury, on pierwszą część nocy i wtedy ja śpie a ja drugą część nocy i ranek, aż do czasu gdy on będzie musiał wrócić do pracy.
Mąż jest jak się znów okazało ogromną podporą, bierze na siebie co najmniej połowę obowiązków jeżeli nie więcej, a Zosia wręcz z mistrzowską precyzją nauczyła się wychwytywać moment zmiany pieluszki i sra na tatusia z mocą torpedy.
Tak apropos, dlaczego dzieci siusiają i robią kupki akurat gdy im się pieluchę spod dupki wyciagnie??

Saturday 26 May 2012

Pierwszy Dzień Matki!



"Zanim się począłeś, już ciebie pragnęłam;
Zanim się urodziłeś, już ciebie kochałam;
Nim byłeś godzinę na świecie, gotowa byłam umrzeć za ciebie- to właśnie cud miłości."
Maureen Hawkins

Wszystkim mamusiom, z brzuszkiem i już bez brzuszka życzę cudownego dnia i wiele miłości i radości płynącej z wychowywania swojego dziecka. Aby moc była z nami!!


Thursday 24 May 2012

Jak to było - cz. 1

Środek nocy idealny na pisanie! Szczególnie z naszym nowym członkiem rodziny nagle nie ma znaczenia kiedy dzień a kiedy noc:) W nocy to w ogóle najfajniej poprzeszkadzać sobie rodzicom:)

Będzie dużo  i bardzo chaotycznie pewnie, dopóki mam wszystko na świeżo jeszcze, powrócę do porodu i naszej wielkiej 'przygody' z Zosią. Chcę dużo spisywać aby po latach mieć do czego wracać.

Podobało mi się jak EMMA z "Dzidziusiowo" pisała u siebie w różnych częściach i sobie pożyczę od niej pomysł bo myślę, że będzie łatwiej.

Poród moimi oczami - chaotycznie

Myślę, że przede wszystkim masaż szyjki naprawde zdziałał cuda i to on rozpoczął w sobotę skurcze. Ale, że cały czas czułam dyskomfort w ostatnich dniach to wiele sobie z tego nie robiłam. W dzien kiedy juz mialam skurcze wybralismy sie jeszcze do centrum miasteczka zeby oglądać festiwal lokalny jaki tu organizuje sie co roku - nie chcieliśmy przegapić. Jakoś tak coraz mocniej bolało wiec wczesniej wrócilismy do domu i w sumie od wieczora tego dnia zaczęliśmy odliczać skurcze i odstepy miedzy nimi. Ale gdy prawdziwy ból uderzył wiedziałam, że to jest to! Piłka jest cudowna, duzo ulgi przynoszą też prysznice ciepłe w same plecy. Niestety okazało się, że miałam bóle krzyzowe których sie najabrdziej bałam i całośc jakos tak zaogniła się w rejonie kości ogonowej i pleców, z przodu nie czułam zadnego bólu za to z tyłu tragedia. Tego wieczoru/nocy (sobota 19.05.12) zaliczyliśmy dwie wyprawy do szpitala. Za pierwszym razem polożna zbadała rozwarcie - było tylko 3cm wiec odesłala spowrotem do domu, za drugim było 4cm wiec zostaliśmy. No i co sie okazało? Okazało się, ze dostalam sale moich marzeń która wczesniej na youtubie oglądałam i do której link w poprzednich postach zostawiłam. Super warunki: wygodne łóżko, piłka, lina do trzymania, basen i wiele innych "atrakcji". Mąż dzielnie się trzymał, dwa razy do szpitala wiózł - pamiętam że jak skręcał na rondach a mnie już tak skurcze brały to ściskałam go za ramie - a on biedny nawet nie miał jak biegi zmieniać.
Sala była naprawde relaksująca - przyćmione światło, spokój i cisza, dostałam gas&air (naprawdę działa!) i zaczęłam rechotać jak żaba ze śmiechu. Bólu to komplentie nie odejmuje, ale sprawia ze człowiek przenosi się w inny wymiar i ma już wszystko gdzieś więc lepiej znosi skurcze. Mam z tego etapu zdjęcia i filmiki jak odpływam albo jak się smieję bez powodu. Troche jak po pijanemu. Oczywiście mąż tez się przyssał zeby sprawdzić jak to działa a jak mi skurcz przyszedł to na niego krzyczałam dlaczego się ze mnie śmieje! (:D). Wtedy było jescze dobrze, dostałam tez zastrzyk z czyms tam na ból i dwie godzinki zeszły sobie, nastepnie wyprobowywaliśmy również basen i różne pozycje w basenie przez pare godzin. Przy kolejnych badaniach niestety okazywało się ze postępy były małe a ból coraz gorszy no i czas leciał. Już w niedziele w południe jakos tak okazało się ze wciąż tylko 6cm, przebite zostały mi wody płodowe no i sie dopiero prawdziwy ból zaczął. Pływałam cały czas w basenie, miałam podłączenie do gazu cały czas ale juz kompletnie ból nabrał takiego wymiaru ze nie potrafiłam sobie poradzić. Niestety, mysle ze ułożenie dziecka - plecki do moich pleców i typ porodu jaki miałam jakoś tak był przyczyną tego ze nie było siły aby wytrzymać to co czułam. Duzo tych momentów niedzielnych w ogóle nie pamietam, mam po prostu czarne dziury. Mąż był niewiarygodny, dopóki sobie radziłam w basenie wspierał mnie i motywował gdy prosiłam. Gdy juz było za dużo był po prostu przy mnie i nic nie mówił bo chciałam mieć ciszę. GDy już sobie fizycznie przestałam radzić i odpłynęłam naciskał na to abym dostała epidural (nie mam pojęcia jak to się nazywa w Polsce - znieczulenie w kręgosłup?). Ponoć krzyczałam, że ten ból jest niehumanitarny. Sala na której rodziłam była w innym skrzydle oddziału więc zostałam natychmiast przeniesiona do zwykłego oddziału porodowego gdzie już byli anestezjolodzy no i niestety bardziej szpitalne klimaty typu kroplówki, łóżka porodowe, aparatura specjalistyczna i tego typu przyjemności. Wiem ze na tym etapie prawie bym skręciła kręgi w plecach męża próbująć sie na nim zawieszać w szczytach bólu, biedaczek. Błagałam ponoc o anestezjologa który akurat był przy cesarce wiec chwile musielismy odczekac. No nie będę spisywać wszystkich szczegółów dotyczących bólu itd bo myślę, że sama sobie tym zaszkodzę (jeżeli będziemy myśleć o drugim dzidziusiu) i przestrasze wszystkie przyszłe rodzące. W każdym razie mój długo wyczekany i wyteskniony anestezjolog pojawił się, dał znieczulenie i poczułam dopiero ulge, poczułam znów, że żyje i że już nie mam ochoty wyskakiwać przez okno. Na cześć tego cudnego uczucia oświadczyłam się ponoc panu anestezjologowi:D o czym jak się okazało położne potem się dowiedziały i śmiały się. To już był jakoś niedzielny wieczór - 24h po pierwszych mocnych skurczach. Czułam się już tak wymęczona, podłąćzona do całej tej aparatury, spocona i przede wszystkim głodna (nie pozwolili jeść w razie cesarki) a na dodatek wciąż tylko 6cm! Udało mi się wtedy nawet pospac troche i mężowi troszkę przy mnie sie zrelaksować. GDy już miała byc podjęta decyzja o cesarce krótko przed północą, lekarka stwierdziła, że jescze będą podawać mi hormony z nadzieją ze może jednak się uda doprowadzić do 10 cm. Po iluś tam porcjach kroplówki i godzinach leżenia w końcu udało się! I nagle w poniedziałek w nocy/nad ranem dowiedziłam się że mam zacząć przeć! Wizja urodzenia Zosi wtedy już byłą dla mnie tak odległa... sądziłam że już na zawsze będę tak leżeć ze skurczami i nigdy już się ta męczarnia nie skończy. Dlatego wiadomość o tym żę mam zacząć przec była tak surrealistyczna. Pamiętam że krzyczałam ze nie dam rady i ze sie boje. Miałam znieczulenie o tyle że nie czułąm już bólu przy skurczach ale czułam że nadchodzą i wiedziałąm keidy przeć. Natomiast przy samym parciu ból i czucie powróciło więc było znów 'na żywca', no i muszę powiedzieć ze wychodzenie dziecka boli jak cholera! Do tego stopnia, że znów nic nie pamiętam ,czarna dziura po prostu. Godzina parcia przerodziła się dla mnie w minute jakiś tam wspomnień. Dopiero pamiętam moment gdy ktoś krzyczał że mam otworzyć oczy bo zaraz ujrzę dziecko i gdy mąż krzyczał, że już położne szykują już wszystko na wyjście małej. No i wyszła a raczej wyskoczyła i był to absolutnie najpiękniejszy moment gdy położyli mi ją na piersiach od razu a ja poczułam jej ciepłe ciałko i usłyszeliśmy jak płacze. Była taka idealna, gładziudka i różowa i NASZA. Ten moment dobrze pamiętam, bo krzyczałam że jest taka śliczna i cała trzęsłam się od płaczu. Mogłam na nią patrzeć i głaskać i przytulać do swojego ciała jak długo chciałam. Mąż przeciął pępowinę, zrobiliśmy honorowe zdjęcia położnym w pokoju i nam samym. Dostaliśmy mnóstwo czasu aby nacieszyć się sobą, nikt mi jej nie dotykał ani nie odbierał od ciała, po prostu mogliśmy się razem poznać i poczuć. Dopiero po jakimś czasie zostałam wzięta do sali operacyjnej do pozszywania (nie będę już rozpisywac się ale 'trochę' mnie rozerwało podczas parcia) a mąż został aby popatrzeć jak mała jest ważona i sprawdzana. Ponoć godzine to wszystko trwało, ja znów odpłynęłam i myślałam ze góra 20min mnie nie było. Dostałam piękne znieczulenie, nic nie czułam od pasa w dół więc miałam szansę w końcu się zrelaksować przy zabiegu. Po przewiezieniu spowrotem do sali z mężem i Zosią mieliśmy okazję znów w trójkę spędzic pare chwil, popstrykać fotki małej, mogłam też zjeść pierwszy posiłek malutki w końcu. Położne również zadbały o kontakt skóra do skóry, przystawiły mi małą od razu do piersi, na pierwszy posiłek. Po wszystkim gdy poniedizałkowy ranek witał nas za oknem, mąż pojechał do domku a ja z maleństwem zostałam przetransportowana do sali poporodowej gdzie już naprawdę mogłam odsapnąć i przysnąć na chwilkę. Zosia była caaaały czas przy mnie, nikt nie miał prawa mi jej odstawić od łóżka, cały czas widziałam jak sobie w łóżeczku śpi i posapuje. Z całej tej adrenaliny i tych emocji oczywiście nie było mowy o śnie, zwłaszcza że cały szpitał budził się włąsnie do życia. Spędziłam więc kilka cudownych godzin wpatrują się w Zosię i pstrykając jak głupia setki fotek:).


 Oczami męża/o roli męża

Dużo rozmawialiśmy oczywiście o tym jak było i jak on się czuł podczas tych wszystkich godziń więc wiem mniej więcej co się działo w momentach gdy ja odpływałam i jak on sobie ze wszystkim radził. Wiem, że bez niego nie miałabym nawet odwagi przejsc przez pierwszych pare godzin nie mówiąc o reszcie. Był absolutnym bohaterem jak dla mnie. Robił krok w krok wszystko o co go prosiłam bez nawet pytania. Gdy chciałam aby do mnie mówił i trzymał za rękę wiedział dokładnie keidy nadejdzie skurcz i keidy chwycić i jak chwycić i kiedy podać gaz abym nie przeoczyła tego dobrego momentu. Gdy chciałam aby się oddalił i dał mi troche przestrzeni robił dokładnie to, nie pytając się o nic. Potrafił jednocześnie być przy mnie ale stawać się niewidzialnym gdy tylko tego chciałam. Wiem ze to dziwne, ale każdy radzi sobei z bólem inaczej. Ja chciałam w pewnym momencie zamknąć się na świat i nie słyszeć zadnych głosów obok. Gdy już naprawdę myślałam że otworze i wyskocze przez okno, zajął się tym aby przynieść mi ulgę i sprawił że dostałam znieczulenie. Nie brzydził się żadnego widoku, pomagał w toalecie, pomagał na początku gdy krwawiłam i nie dałam rady sama sie rozebrać, rozbierał do prysznica, rozbierał w szpitalu do zobaczył dosłownie wszystko i jeszcze na końcu z ciekawości gdy już parłam stał przy moich nogach i wszystko obserwował! Był niesamowity, w ogole tego nie da się opisać, jak mocno urósł w moich oczach. Chocby przez fakt, że był non stop przy mnie - tyle godzin. Dla mnie fizycznie wyczerpujących dla niego i fizycznie (bo przecież go gniotłam, ściskałam, wbijałam paznokcie i uwieszałam się na nim!) i psychicznie. Wiem ze psychiznie bardziej, tyle godzin, tyle niewiadomych, baliśmy sie o dzidziusia, Zosi pare razy serduszko jakos skoczyło dziwnie i ja np wielu tych rzeczy nie wiedziałam bo odpływałam ale on widział i słyszał każdy szczegół. Stał się po prostu głową rodziny i wiem, żę walczyłby o nas jak lew gdy trzeba by było podjąć różne decyzje. I ani razu przy mnie nie pokazał jak bardzo się o nas bał i jak ciężo mu było zachować pogodną twarz. Myślę ze wszystko byłoby inaczej gdyby nie taki niefortunnie ciężki poród. Ale widząc jak mocno mogłam na nim oprzeć się w tych chwilach czuję teraz bezgraniczną ufność w niego i bezgraniczny szacunek.

Tuesday 22 May 2012

Witamy na świecie!



Przedstawiamy Zosię urodzoną 21.05.2012 o 2.50 rano, 3.700kg  po 32 godzinach porodu....

Zosia jest piękna, ślicznie pachnie, słodko śpi i patrzy się na nas i jest absolutnie cudowna:)))









Rodzice dumni i przeszczęśliwi są już w domu i jedna z blogowiczek miała rację pisząc, że teraz dopiero się zaczyna!!
Porodu teraz nie będę opisywać, był długi i okropny ale zakończony w naturalny sposób a teraz liczy się, że mała już jest z nami. Na pewno do niego wkrótce wrócę żeby ogólnie wrażenia opisać i emocje jakie nam towarzyszyły. Teraz wracamy do córeczki:)))

Buziaki dla wszystkich przyszłych i obecnych mam!

Friday 18 May 2012

Bo ja niecierpliwa jestem...

... wszystko muszę mieć tu i teraz! a tu 9 miesięcy czekania i przygotowań i dalej nic... ani jednego znaku chociaż a ja tak bardzo chciałam żeby Zosia była byczkiem a nie bliźniakami.
Jeżeli nic się nie ruszy to wywoływać będą 23ego, jeżeli będzie miejsce na porodówce. A ja już coraz bardziej marudna i ciężka i gdyby nie kochany mąż to chyba już dawno bym zwątpiła że to czekanie sie kiedykolwiek skończy. Już rozumiem stwierdzenia kobiet które mówią, że czują się jakby już 10lat były w ciąży... to się nigdy nie kończy!!!
Zapewne jedzenie ptysiów z kremem i czekoladą o 3 w nocy nie pomaga...
No Kochana, weź się do pracy i przybądź już do nas!!


Dopisek:

Nie wiem czemu na to wczesniej nie wpadłam, ale znalazlam na youtubie filmik prezentujący wycieczke po jednej z części porodówki w naszym szpitalu w Swindon, przeznaczonej dla kobiet u których poród przebiega naturalnie i bez komplikacji. : PORODÓWKA. NIe pomyślałam, że mogą być jakies informacje w internecie, dopiero teraz sprawdziłam że własnie do tej części oddziału położniczego moja położna kazała dzwonić gdy coś się zacznie. Teraz to sie dopiero napaliłam.... Oczywiście musialabym sama zacząć rodzic. Tym bardziej zależy mi aby córeczka się w końcu ruszyła:))) Może taka motywacja i jej pomoże.

Wednesday 16 May 2012

Lenistwo dziedziczne?

Zacznę od podziękowań za życzenia wczorajsze i wszystkie wpisy! Zaczynając tego bloga sądziłam, że będzie on tylko dla mnie i dla naszej rodzinki do poczytania i nie miałam pojęcia jak wielka jest przed i po ciążowa jak i ta nieciążowa blogowa społeczność i jakie to miłe.

Zastanawiać zaczęłam się czy może moje wrodzone lenistwo ma związek z tym, że Zosia nie dość że znów zwolniła tempo w brzuchu to jeszcze nawet nie myśli pokazać się światu. Myślałam, że może da się uniknąć wywoływania. Jeszcze tych pare dni mamy w sumie, jutro ide na masaż szyjki i znów pare dni czekania będzie. Czekanie wczesniej nie było aż takie złe gdy miało się do czego odliczać, teraz to istna paranoja, bo już nie mam na czym się skupić konkretnie.
Wczorajszy dzień zakończyliśmy wypadem na jedzonko wieczorem do lokalnej knajpy (słowo knajpa w obecnych czasach nie brzmi już tak swojsko i biesiadnie jak kiedys...).
Mąż przeogromnie wczoraj się postarał i naprawdę miło będę wspominać date 15.05.20012


Z kolei dziś rano OGROMNA niespodzianka od Marty z http://aumnie.blogspot.co.uk/  w postaci przesyłki od listonosza z taką oto zawartością:






W komplecie ręcznie szyty pingwinek i album na zdjęcia dla Zosi i karteczka. Paczuszki sie spodziewałam ale nie aż z tak wielką zawartością!! Plus nie sądziłam że pingwinek tak ślicznie wyjdzie i w takich optymistycznych kolorkach. Na pewno pójdzie do pokoiku Zosi a może w przyszłości i jej się spodoba;)
Wielkie buziaki Marta! Sprawiłaś mi niezłą radoche tą przesyłką!!

Jeszcze raz gratuluję wszystkim dziewczynom które w ostatnich dniach powitały na świecie swoje pociechy, my dalej czekamy na nasz wielki cud. 

Monday 14 May 2012

Urodziny - może nie tylko moje??




15 Maj


Dzięki mężowi i jego pamięci przypomniałam sobie w pore, że przecież dziś moje urodziny:) Zwykle jestem nimi co roku podniecona na maksa juz na pare tygodni przed, jakoś tak noszę w sobie ducha dziecka i uwielbiam całą tą otoczkę urodzinową - jak również wyprawiać najbliższym urodzinowe niespodzianki. W tym roku jednak jakby kompletnie zeszło to na drugi plan i szczerze to nie pamiętałabym...:D

Piszę tą notkę niedługo po północy więc zastanawiam się jak cały dzień będzie wyglądał i czy może Zosia postanowi z tej daty uczynić podwójne urodziny???

Na razie ani skakanie na piłce codzienne, ani spacerki, ani jedzenie ananasa i korzystanie z chłopa nie przynosi rezultatów żadnych. No to dobrze, poczekamy aż będziesz sama gotowa córeczko...

__________________________________________________
Dodane rano :



Na pobudkę ujrzałam mieszkanko przyozdobione balonami a chwilke później do drzwi zapukał listonosz z upominkami od męża, który od rana w pracy siedzi. A chwilke temu sam mąż się zjawił z torebka wypchaną moimi ulubionymi lemmon&poppy seed muffinami. Achhhh życ nie umierać!!!

A dzień się jeszcze nie skończył:))

Saturday 12 May 2012

Godzina 0

Droga Zosiu, mamusi już jest tak strasznie ciężko i ma ogromną nadzieje, że liczba 40 nieco cie zmotywuje!

Wczoraj zaliczyliśmy szybką wycieczke do szpitala. Zmartwiło mnie podwyższone ciśnienie i pielęgniarka cos w moczu znalazła. Podpieli mnie do ktg, sprawdzili parametry, wszystko wydaje sie byc idealne, wiec zostaje nam tylko czekac. Poniżej zdjęcie z 'wypadu'



Coraz trudniej znaleźć wygodną pozycję....

Thursday 10 May 2012

2 dni do terminu

Zostały nam dwa dni + do tej umownej daty a mnie zżera szereg różnych emocji.
Od strachu, że coś może byc nie tak lub że nie poradzę sobie podczas porodu, po różne wzruszenia i ekscytację. Dziś u położnej miałam podwyższone ciśnienie, jutro ide znów zmierzyć. Nawet taka mała rzecz wyprowadziła mnie z równowagi i przyprawiła o najczarniejsze myśli i płacz.
Nie ma godziny żebym nie pomyślała o tym jak to będzie, kiedy poczuję pierwsze skurcze i jak to będzie gdy mała sie urodzi. Jak sobie poradizmy jako rodzice. Setki mysli na sekundę i zero konkretnej odpowiedzi. Mam wrażenie jakbyśmy czekali na wielkie trzęsienie ziemi które w jeden dzień kompletnie przewróci wszystko do góry nogami i zmieni nasze życie zupełnie. Wiem, że jest to dobra zmiana, ekscytująca i że pewnie za niedługo będę się dziwić jak wyglądał mój świat PRZED Zosią ale na razie jest to troche jak wyprawa w jakieś ciemne nieznane miejsce z kilkoma podmokłymi zapałkami zamiast solidnej latarki.

Pozostawiając emocje na boku, trzy razy dziś spacerowałam z mężem, skakałam na piłce i w planie było jeszcze coś ale mąż właśnie zmęczony na kanapie usnął... nie dziwie się bo praca i podtrzymywanie mnie na duchu męczące jest:) Na tapecie są znów pomidory, po 4-5 dziennie - nie mam pojęcia dlaczego. Waga urosła już pewnie do gigantycznych rozmiarów, jutro spróbuję się zważyć, w lustrze ciężko mi na siebie patrzeć i świadoma jestem, że zrzucanie wagi odbywa sie powolutku i ostrożnie po porodzie. Ale co, ja miałabym nie dać rady???  Na przyszłość i przyszłe ciąże (jeżeli dam sie na kolejne 'skusić') - zdecydowanie muszę pohamować swoje zapędy do słodyczy już od pierwszych tygodni, a nie szaleć tak jak teraz szalałam.

To tyle mądrych przemyśleń na dziś!

Wednesday 9 May 2012

39+3

Ponoć tylko 4 dni zostały... w rzeczywistości nikt tak naprawdę nie wie kiedy godzina 0 wybije.

Ja cieszę się wolnymi chwilami, spaniem do południa i spacerkami z mężem. Jest juz nieco niewygodnie, nieukrywam ale wyobrażam sobie, że mogłoby być sto razy gorzej.
Będzie mi bardzo ciężko pożegnać się z brzuszkiem, choć pewnie z milion razy na dzień narzekam jaki jest ciężki i jak naciska na 'to i owo' ale tak miło jest czuć jak Zosia się w nim przeciąga za każym razem jak usiądę. Zrobiła się w końcu bardziej ożywiona - GOOD TIMING! po jakiś dwóch tygodniach lenistwa i ospania chyba doszła do wniosku, że musi troszkę poćwiczyć mięśnie aby podołać wysiłom wychodzenia na świat.
Jeszcze nie nakręcam się myslami, że przenoszę ciąże etc, bo tak naprawde wszystko sie może wydarzyć. Za to czytałam wczoraj o naturalnych metodach indukcji porodu (przypomina mi się przy tym post jednej z blogowych dziewczyn sprzed paru miesięcy) i powoli będę wdrażać pewne kroki w życie;) mojemu mężowi oczywiście jeden wyjątkowo przypadł do gustu - zobaczymy czy skuteczny!

Friday 4 May 2012

Ranek idealny

Wstać rano przed 9, zrobić sobie pyszne śniadanie do ulubionego serialu (Gilmore Gilrs), wypić ciepłą herbatkę z cytryną i wybyczyć się na kanapie. Potem przywlec sobie kołdre z sypialni i tak spać na kanapie jeszcze do 12! I najlepsze, że pierwszy raz w życiu nie mam wyrzutów sumienia ani nie czuję,że marnuję czas. Moje ciało domaga się odpoczynku, na spacery się nie nadaję - nikt jeszcze nie wymyślił przenośnej toalety dla kobiet, lodówka pełna i obiadu akurat dziś nie trzeba gotować.
Oby Zosia też miała takie spanie jak mamusia:))

A oto efekt wczorajszych wysiłków i wygibasów :




Lato na całego - przynajmniej u nas w domu!